CUDA I ŁASKI » Współczesne » + Pani Lidia

+ Lidia Mszyca, Myszków

Córka moja urodziła się 18 maja 1976 roku w Myszkowie. Na chrzcie dano jej imię Agnieszka Magdalena. W chwili urodzenia dziecko było - jak się później okazało, tylko pozornie - w normalnym stanie, gdyż oprócz problemów z oddychaniem (była pod tlenem), nic nie wskazywało na to, że jest poważnie chora. Problemy zaczęły się dopiero, gdy dziecko było już w domu. Na lewej części twarzy zaczął jej narastać początkowo mały guzek, który jednak z czasem robił się coraz większy, a na lewym oku, ustach i uchu narastała jej taka czerwona plama, która później przerodziła się w wielką narośl. Bardzo martwiłam się o córkę i zaczęłam szukać pomocy. Skierowano mnie do Zawiercia, do ordynatora szpitala, który miał być dobrym fachowcem i on miał nam pomóc. Gdy tam zajechaliśmy, lekarz zaczął ją śmiało badać (po urodzeniu ważyła 4200, była dużym dzieckiem) i nawet stawiał ją na nóżkach, badał dokładnie. I kiedy już obejrzał dziecko, powiedział do mnie i do męża, że jest to nowotwór złośliwy i kiedy dojdzie do oczodołu, to dziecko umrze. Powiedział to bez żadnych ogródek. I że trzeba szukać specjalisty, najlepiej w Katowicach, bo tam są dobrzy onkolodzy i żeby się do nich zgłosić. Wracając do domu strasznie przeżywałam to i płakałam. Jako matka nie mogłam się z taką straszną diagnozą pogodzić. Spotkałam wtedy moją koleżankę z Zawiercia i tak strasznie się żaliłam do niej, a ona mi powiedziała, że jest taki Profesor w Krakowie i żeby do niego się zgłosić, gdyż jest bardzo dobrym dermatologiem, to nam powie, czy rzeczywiście jest to tak złośliwa sprawa. Mój mąż z początku się sprzeciwiał, by tam pojechać, ale w końcu uległ i pojechaliśmy. Profesor, po zbadaniu dziecka, powiedział, że to nie jest żaden nowotwór złośliwy, tylko naczyniak, który się wchłonie, lecz wymaga to dłuższego czasu. Powiedział nam także, abyśmy się zgłosili z Agnieszką do Warszawy, do Instytutu Matki i Dziecka. To mnie, matkę, bardzo umocniło i uwierzyłam, że nasza córeczka będzie zdrowa. I że już jest w dobrych rękach. Ale mąż jeszcze nalegał i trzeba było troszeczkę się mu poddać. Zgłosiliśmy się do Katowic, gdzie poddali Agnieszkę specjalistycznym badaniom okulistycznym: w oko włożono wkładkę i zamrożono, a później naświetlono jeszcze ten guzek. To były takie dwa drastyczne dla maleństwa badania, że na dalszy przebieg badań już się nie zgodziliśmy. I kiedy znowu pojechaliśmy do Warszawy, i powiedzieliśmy, że dziecko miało naświetlanie i zamrażanie, usłyszeliśmy od Profesora, że nie wolno, ani naświetlać, ani zamrażać dziecka, ponieważ to jest głowa. I mąż już wtedy uwierzył. Pamiętam, jak mówił nam jeszcze, że wygląd to jeszcze nie wszystko. Stwierdzono, że ten naczyniak będzie się sam wchłaniał, tylko trzeba czasu. Dziecko będzie się rozwijać normalnie, jedynie może być trochę okaleczone (w Instytucie Matki i Dziecka uznano to, jako defekt kosmetyczny). Do roku rozpoczęcia szkoły, zapewniali nas, że Agnieszka będzie w miarę dobrze wyglądała. I zakończył tak: wszystko w rękach Boga. Ale wtedy dziecko było w bardzo złym stanie. Nie miało odruchu ssania, więc miało problem z jedzeniem. Ile musiałam włożyć trudu i cierpliwości każdego dnia, żeby dziecko utrzymać przy życiu.

Jako bardzo wierząca matka, ufająca Matce Bożej, wraz z całą rodziną męża, która mieszka w Żarkach, modliłam się w Leśniowskim Sanktuarium u stóp Matki Bożej. Zamówiliśmy tam Mszę św. w intencji chorej Agnieszki. Bardzo gorąco modliłam się i błagałam Matkę Bożą o zdrowie dla niej. Prosiłam też Matkę Bożą, żeby wszystkie choroby, jakie miałoby przechodzić nasze dziecko, to ja pragnę wziąć na siebie. I Matka Boża mnie wysłuchała, bo zaczęły się moje choroby. Ale najważniejsze było to, że dziecko zaczęło lepiej się czuć i naprawdę coraz lepiej wyglądało. Zaczęło się normalnie rozwijać, było coraz mniej problemów z jedzeniem, przybierało na wadze, rosło. Nastąpił normalny rozwój dziecka. Dla mnie i dla całej rodziny był to cud, w co wierzymy głęboko do dziś. Każdy, kto wcześniej oglądał naszą Agnieszkę, był zszokowany jej wyglądem i mówiono, że takiego dziecka jeszcze nie widziano. Dla nas, rodziców to było za każdym razem bolesne przeżycie, ale myśmy ją kochali nad życie. Ona była moim trzecim, najmłodszym dzieckiem. Bardzo dbaliśmy o nią, okazując jej całą naszą miłość, nie zapominając oczywiście o dwójce starszych dzieci. Nie wyobrażałam sobie, żeby mi ktoś jeszcze powiedział, że nasze dziecko ma umrzeć. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli, chociaż, jako osoba wierząca, pragnęłam przyjąć to, co Bóg nam ześle. Ale wolą Jego było, aby nasza córka żyła. Dziś jest już dorosła, wyszła za mąż, jest szczęśliwą mamą, urodziła im się córeczka, która w tym roku skończy dwa latka.

Chciałabym też powiedzieć o drugim cudzie Matki Bożej Leśniowskiej, także związanym z moją córką Agnieszką. Kiedy miała już rodzić, okazało się, że nastąpiły jakieś komplikacje i trzeba robić cesarskie cięcie. Ja tak bardzo Matkę Bożą prosiłam, by poród mógł odbyć się normalnie. Kiedy o 6 rano otrzymałam telefon, że wody już jej odeszły i ma rodzić, to ja przez cały czas modliłam się. Moja babcia była położną i to przedwojenną.

I zawsze mi mówiła, że zioła, które poświęcone są 15 sierpnia w święto Matki Bożej Zielnej, powinno się zaparzyć i podać rodzącej kobiecie, bo one mają jej pomóc w rodzeniu. Nie miałam żadnego kontaktu z córką, ja byłam w Myszkowie, ona w Krakowie. Położyłam te zioła przed sobą i wciąż się modliłam. Dlaczego mówię też o tym? Bo gdy tylko dopisuje mi zdrowie, to często, a szczególnie 15 sierpnia każdego roku, jadę do Leśniowa, by poświęcić zioła. Przeważnie jestem na 16.00 na Nieszporach, które są dla mnie szczególnym przeżyciem a później uczestniczę we Mszy świętej. Mówiłam od Matki Bożej: Matko Boża, Opiekunko Rodzin, Agnieszka, moja córeczka i Twoja także, rodzi teraz i chce zostać matką, a ponieważ ona była kiedyś taka chora, bo ja urodziłam ją chorą, dopomóż, żeby to się nie powtórzyło (miałam z tego powodu ogromny lęk przez cały czas jej błogosławionego stanu), ale żeby urodziła zdrowe dziecko. A wcześniej, jak przez trzy lata po ślubie nie mogli mieć dziecka, to też się modliłam do Matki Bożej Leśniowskiej, żeby mogła mieć to dzieciątko. O 9.00, właśnie w tym czasie, gdy się modliłam, zadzwoniła moja starsza córka Kasia z wiadomością, że Agnieszka urodziła dziewczynkę, i to bez cięcia cesarskiego. Choć były jeszcze małe komplikacje, to po trzech dniach wyszła już wraz z dzieckiem do domu.

Jestem pełna wiary, że i tym razem Matka Boża Leśniowska wysłuchała mnie i wyprosiła u Boga drugi cud. Jestem pełna wdzięczności Bogu i Matce Najświętszej i staram się swym codziennym życiem dziękować za te wielkie łaski, które otrzymała nasza rodzina i wciąż otrzymuje.

Lidia Mszyca z Myszkowa

+ powrót