CUDA I ŁASKI » Refleksje » + S. Katarzyna, mniszka karmelitanka bosa z Islandii

+ S. Katarzyna, mniszka karmelitanka bosa z Islandii

Moja przygoda z Maryją Lesniowską zaczęła sie, rzec można, banalnie, bez żadnych cudownosci. Tradycyjne zaangażowanie religijne zmieniło się, gdy w ósmej klasie pojechałam na oaze. Tam poznałam Jezusa, od którego nie mogłam sie już uwolnić. Zaczęłam częściej zaglądać do kościoła, i tak pewnego dnia trafiłam do sanktuarium Matki Bożej w Leśniowie. Od tej chwili to właśnie w tym miejscu, pod czułym okiem Maryi (z czego wówczas nie zdawałam sobie sprawy) spotykałam sie z Jezusem na modlitwie, powierzałam Mu swoje problemy, radości i sukcesy.Wreszcie to tu podejmowałam wszystkie ważne decyzje, również tę najważniejszą – decyzję wstapienia do Karmelu.

Miałam wówczas 20 lat, plany na przyszłość, ale też pewność, że jedyną Osobą, której nie jestem w stanie czegokolwiek odmówić jest Jezus. I właśnie wtedy, u stóp Maryi Leśniowskiej, On złożył mi propozycję życia z Nim w klasztorze mniszek karmelitanek bosych na Islandii. Stanęłam przed najtrudniejszym i najważniejszym wyborem w życiu. W głowie kłębiły mi się bardziej lub mniej mądre argumenty: że lepiej odłożyc decyzję na później, że “mądrzej” będzie, gdy najpierw ukończę studia – po ludzku bardzo rozsądne i rzeczowe rozumowanie, czy raczej kalkulowanie.

W końcu miłość wzięła górę nad rozumem. Moja pozytywna odpowiedź dana Jezusowi była jednocześnie sukcesem Maryi. By wyraźnie dać odczuc mi swój patronat, w wigilię leśniowskich uroczystości, 1 lipca 1997 roku, Maryja pobłogosławiła mnie na nową drogę życia. Tego dnia opuściłam Polskę, by w środku białej nocy, wylądować na ozłoconej zachodzącym słońcem Islandii. Z perspektywy 10 lat widzę, że warto było zaufać. Warto było, na prośbę Maryi, nalać wodę do bukłaków. Dziś mam wszystko, za czym tęskni każdy człowiek: miłość, szczęście, przyjaźń z Jezusem i z człowiekiem. Może tak właśnie wygląda niebo na ziemi? Tak wiele Jej zawdzięczam. To Ona przez tyle lat obdarowywała mnie swoją miłością, uczyła jak godnie żyć i o jakie wartości warto walczyć. Maryja - najlepsza menedżerka Jezusa, Jego prawa i lewa ręka, zawsze gotowa do każdej misji. Z jakim rozmachem działa ta najlepsza z Matek, mogłam się przekonać już wkrótce.

Miesiąc po moim przylocie na Islandię, do tej samej furty zapukała moja koleżanka z liceum – Beata (w zakonie otrzymała imę Anna). Swój sekret o wstąpieniu do klasztoru na Islandii zdradziła mi tydzień przed moim wylotem.

Z siostrą Anną już w liceum łączyły mnie bliskie więzy. Obie byłyśmy świeżo “nawrócone”, zakochane w Jezusie. Wspólnie “trwoniłyśmy” czas na długich rozmowach o Nim, poznawaniu samych siebie. Z zapartym tchem wsłuchiwałyśmy sie w Jego Słowo, które było rozkoszą dla naszych serc. Snułyśmy plany, co do własnej przyszłości, w której (cokolwiek byśmy robiły) centralne miejsce rezerwowałyśmy dla Jezusa. Wówczas żadna z nas nawet nie podejrzewała, że kiedyś Maryja znowu połączy nasze drogi i zaprosi na, rozpoczęty w Leśniowie, “kurs miłości Boga i człowieka

Po kilku latach Jezus, ręką szczodrego siewcy, rzucił na żarecką ziemię kolejne ziarna powołania do życia kontemplacyjnego. Od razu do akcji wkroczyła Maryja - osłaniała przed nieprzyjacielem, w chwilach wątpliwości podnosiła na duchu, przynosiła radość i pokój – dawała wzrost kiełkującym ziarnom. Aż przyszedł czas żniw - lato 2001 roku. Na progu naszego domu powitałyśmy dwie dziewczyny z Polski, które odtąd chciały żyć tylko dla Jezusa: Olę i Kasię. Olę znałyśmy od lat. Mieszkała niedaleko

s. Anny i Matki Bożej z leśniowskiego sanktuarium. Była częstym gościem tak pierwszej, jak i drugiej. Poszukiwała woli Jezusa i swego miejsca na ziemi. Maryja skierowała jej oczy i serce na swój ogród – Karmel. Co do tego nie miała wątpliwości. Zaprzyjaźniła się nawet z jedną wspólnotą w Polsce i zamierzała do niej wstąpić. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Przeczuwała, że Jezus chce od niej czegoś więcej. Często wracała do niej myśl o Islandii, coś nieodparcie ciągnęło ją w tym kierunku. W końcu stało się dla niej jasne, że ma “zanieść imię Jezusa po najbardziej odległe wyspy”. I tak też się stało.

Ale to nie koniec owoców zasiewów. W sierpniu 2004 roku do naszej wspólnoty na Islandii wstąpiła Edyta, która była czwartą dziewczyną z Zarek, a zatem i czwartą spod płaszcza Pani Leśniowskiej. Towarzyszyłyśmy Edycie w modlitwie przez cały czas rozeznawania jej drogi życia. Same dobrze wiemy, jak bardzo trudne są to chwile. Jak łatwo stchórzyć i powiedzieć Bogu “nie” w obliczu dramatu bliskich i swojej nieznanej przyszłosci. Zrozumiała staje sie więc nasza radość za każdym razem, gdy człowiek wybiera Boga, zakochana dziewczyna Jezusa i życie dla Niego w naszm domu na Islandii. Bóg jest hojny w swoich darach, wielokrotnie nam to udowodnił, dlatego ufamy, że po Edycie będą następne dziewczyny, wychowanki Matki Bożej Leśniowskiej.

Cenna dla każdej z nas była pewność opieki Maryi, zwłaszcza wtedy, gdy wybiła godzina odlotu, godzina rozstania z najbliższymi i domem rodzinnym. Opuszczając Polskę miałyśmy świadomość, że, prócz krat klauzury, od rodziny oddzielą nas tysiące kilometrów. Największą trudnością jest towarzyszenie ukochanym osobom w zrozumieniu decyzji wyjazdu aż tak daleko. Bo jeszcze, w ostateczności mogliby zgodzić się na jakiś dom w Polsce, ale trudna do zaakceptowania jest własnie ta odległość. Wtedy pozostaje tylko jedno – codzienna cicha prośba szeptana Patronce Rodzin za pozostawionych w Polsce bliskich, którzy płacą wysoką cenę za wybór miłości.

Maryjo, nie mogłaś znaleźć mi lepszej przystani,bo lepszej na świecie nie ma. Nie chcę nic wiecej, Twoje Serce do szczęścia wystarczy.

s.Katarzyna, mniszka karmelitanka bosa z Islandii

+ powrót